"Fantastyczna Czwórka" mogła wyglądać zupełnie inaczej

Nie ulega wątpliwości, że ostatnie podejście do "Fantastycznej Czwórki" nie było zbyt udane. Pracujący przy projekcie scenarzysta Jeremy Slater zdradził jednak, jak mógł wyglądać film.


Slater widnieje w napisach "Fantastycznej Czwórki" jako scenarzysta, w ciągu sześciu miesięcy pracy przy projekcie napisał 10-15 wersji tekstu. Ale twierdzi, że tylko jedna napisana przez niego linijka dialogu trafiła do ostatecznej wersji widowiska ("Don't blow up"). Wygląda na to, że gdyby studio 20th Century Fox nie poskąpiło budżetu, film mógł wyglądać zupełnie inaczej. Przede wszystkim pojawiłoby się w nim dużo więcej czarnych charakterów. Oddajmy głos Slaterowi:

Poza Annihilusem i Negative Zone (ostatecznie przemianowaną na "Planetę Zero") mieliśmy wątek Doktora Dooma wypowiadającego wojnę cywilizowanemu światu; Mole Mana wypuszczającego na ulice Manhattanu wielkiego, stworzonego genetycznie potwora; nalot komandosów na Baxter Foundation; rozegraną w Latverii scenę walki bohaterów z armią Doombotów w stylu "Szeregowca Ryana"; oraz scenę po napisach, w której Silver Surfer i Galactus niszczą jakąś planetę. Mieliśmy potwory, obcych, pojazdy Fantastycznej Czwórki, uroczego kulistego robota H.E.R.B.I.E., który był jak BB-8 dwa lata przed powstaniem BB-8. I jeśli to wszystko brzmi dla was świetnie, to dla nas też tak brzmiało. Problemem było to, że taki film byłby kosmicznie drogi.

Scenarzysta zdradził też, że początkowa wizja Baxter Buidling różniła się od tej, która w końcu trafiła na ekran: Widzieliśmy to jako Hogwart dla nerdów, szkołę pełną młodych geniuszy śmigających na prototypowych deskolotkach i eksperymentujących z antygrawitacją, teleportacją i sztucznymi formami życia.

Co powiecie na taką wersję Fantastycznej Czwórki?